Dr inż. Józef Śliwa – z rolnictwem związany zawodowo od 45 lat. Prezes spółki Inwestrol IZ w Żórawinie, w woj. dolnośląskim. To największe w gminie i znane w regionie przedsiębiorstwo, zajmujące się produkcją roślinną. Inwestrol wyróżniano licznymi nagrodami, w tym Gazelą Biznesu.
Dlaczego zajął się Pan rolnictwem? Co to dla Pana znaczy?
Mam 66 lat, urodziłem się na wsi pod Grodkowem w woj. opolskim. Tam też się wychowałem. Skoro biegałem po polu, to wychodziło na to, że będę rolnikiem. Skończyłem Akademię Rolniczą we Wrocławiu, potem studia podyplomowe. Później obroniłem doktorat w Krakowie, w dyscyplinie zootechnika. Tam, gdy pracowałem w Instytucie, 9–10 spółek podlegało mojemu nadzorowi. Łącznie było to 20 tys. ha w całej Polsce. Reasumując – od 45 lat jestem związany zawodowo z rolnictwem. Przez 10 lat byłem członkiem rady nadzorczej Inwestrol IZ, a od kilku jestem prezesem tego przedsiębiorstwa. Całe życie się uczyłem i teraz, żeby być na bieżąco, też muszę odświeżać wiadomości: czytać prasę, brać udział w konferencjach. Wiedza i technologia zmieniają się właściwie co kilka lat.
Jakie rośliny uprawia się w przedsiębiorstwie, którym Pan zarządza?
Uprawiamy pszenicę, rzepak, kukurydzę i buraki cukrowe. Gospodarujemy na obszarze 3 tys. ha, w rozłogu trzech gmin. Z reguły to są kilkudziesięciohektarowe działki, na których można też pracować dużym sprzętem. Płodozmian musi mieć określoną liczbę rodzajów roślin. Może być 3, 4 lub 5-gatunkowy. Akurat te 4 wymienione mają się najlepiej na rynku, jeśli chodzi o opłacalność. W wysokiej jakości ziarno kukurydzy i pszenicy zaopatrujemy nie tylko polskie młyny, ale także eksportujemy nasz produkt do Niemiec.
Tak duża produkcja to też wielka odpowiedzialność
Jest to związane z planowaniem. Jeżeli ustalimy płodozmian, to szacujemy wydajności, prognozujemy średnie ceny rynkowe. Z tego tytułu w planie rzeczowo-finansowym wychodzą jakieś zyski i możemy wyliczyć rentowność. Jeżeli coś przydarzy się jakiejś roślinie – przymrozki, grad, deszcze, nawałnice, huragan, susze, zalania czy pożar – to mamy mniejsze plony i mniejsze przychody. Dlatego ważne jest ubezpieczenie, które gwarantuje nam stabilność realizacji założeń i pokrycie przynajmniej większości ewentualnych strat. To gwarancja, dzięki której inwestuję i śpię spokojnie. Od 10 lat ubezpieczamy nasze przedsiębiorstwo w Concordii Polska Grupa Generali – uprawy, sprzęt rolniczy i inne maszyny, obiekty i budynki gospodarcze. Co ważne, nie tylko od ryzyk obowiązkowych, które obejmują zaledwie mury, dach i fundamenty. Chcieliśmy też chronić to, co w środku – ziemiopłody, materiały, maszyny i inne. Dlatego wybraliśmy ubezpieczenie od ryzyk dobrowolnych. Nie mamy wpływu na pogodę, a to właśnie ona generuje największe zagrożenie i ma ogromny wpływ na uprawy. Właśnie tam zdarza się najwięcej szkód.
Jakie to szkody? Proszę podać przykład
Jesienią ubiegłego roku, jeszcze przed zbiorami, była taka nawałnica z deszczem, że połamało nam kukurydzę. Największym problemem było przyjęcie odpowiedniej techniki do likwidacji tej szkody. Kukurydzy mamy ok. 1000 ha, a szkoda objęła ok. 300 ha. Co ciekawe, spośród czterech roślin, które uprawiamy, najbardziej wrażliwy na grad jest rzepak. Szczególnie przed zbiorami. Do takich zdarzeń dochodzi, mniej więcej, co drugi rok. Odszkodowania obejmują od kilkudziesięciu do kilkuset tysięcy złotych. Takie odszkodowania pozwalają uzupełnić przychody ze sprzedaży, plus to, że ten ubytek w zbiorach jest w znacznym stopniu zrekompensowany. A właśnie na tym nam zależy.
Jak przebiegła likwidacja szkody?
Po pierwsze – reakcja za każdym razem jest natychmiastowa. To znaczy: dzień, dwa i umawiamy się na spotkanie. Przyjeżdża komisja likwidacyjna, która działa szybko i sprawnie. To prawdziwi fachowcy. Używają programów komputerowych i dronów, które ułatwiają oszacowanie szkody. Do wspomnianej kukurydzy przyjeżdżali nawet kilka razy, aby dokładnie ustalić procent uszkodzenia upraw. Wysoko oceniam pracę specjalistów z Concordii – wystawiam im piątkę.
Źródło: irolnik