Jeśli chodzi o przyszłość polskiej retencji, absolutnie jestem optymistą – mówi w rozmowie z EURACTIV.pl Jacek Zalewski z portalu Retencja.pl. Ekspert tłumaczy, jak wygląda sytuacja hydrologiczna w Polsce i co możemy zrobić, by wyglądała lepiej.
Choć woda pokrywa 70 proc. powierzchni Ziemi, to woda pitna stanowi już tylko mniej niż 1 proc. Pomimo tego ludzkość ciągle marnuje ją w ogromnych ilościach. Bez wody nie ma życia, co staje się coraz bardziej uświadomioną społecznie prawdą. To właśnie woda, obok wodoru i węgla, jest jednym z filarów Idei 3W. Nie bez przyczyny zajmuje pierwsze miejsce w tej zaszczytnej trójce. O tym, jak wygląda sytuacja hydrologiczna w Polsce i jak możemy ją polepszyć, rozmawiamy z Jackiem Zalewskim z portalu Retencja.pl.
Krzysztof Ryncarz, EURACTIV.pl: Czym jest i na czym polega retencja wodna?
Jacek Zalewski, Retencja.pl: Retencja jest zatrzymaniem wody, czyli zgromadzeniem wody w celu jej wykorzystania. W naszej dziedzinie rozróżniamy dwa pojęcia: detencji, czyli opóźnienia odpływu wody, oraz retencji, która oznacza zatrzymanie, zgromadzenie wody w celu jej późniejszego wykorzystania.
W raporcie Banku Gospodarstwa Krajowego możemy przeczytać, że Polska na tle innych państw europejskich nie posiada bogatych zasobów wody pitnej. Na mieszkańca przypada rocznie około 1,6 tys. m³ wody, ale w okresach suszy liczba ta spada nawet do 1,1 tys. m³. Dla porównania średnia w Europie jest prawie trzykrotnie wyższa i wynosi ok. 5 tys m³. Tymczasem według danych ONZ już próg 1,7 tys. m³ na osobę jest poziomem, przy którym występuje tzw. „stres wodny”, czyli zagrożenie deficytem wody. Czym grozi tak niski poziom wody pitnej w Polsce?
Statystyki w hydrologii nie są proste do analizy i wyciągania wniosków. Bardzo łatwo o wprowadzenie w błąd poprzez przedstawianie danych, które, choć hydrologicznie prawidłowe, może nie są do końca adekwatne do rzeczywistej sytuacji. Inaczej liczy się zasoby na mieszkańca, inaczej liczy się stres wodny, inaczej liczy się możliwość wykorzystania – zasoby konieczne w danym miejscu dla konkretnego celu gospodarczego.
To są wszystko dość wysublimowane wskaźniki, a użycie niewłaściwego wprowadza w błąd. Potrzeby wody nie rozkładają się równomiernie, zależą od potrzeb wykorzystania. Przykładowo porównywanie Polski do Egiptu pod względem zasobności jest absolutnie mylnym podejściem, niestety powszechnie wykorzystywanym, szczególnie przez polityków. Źródłem wody w Polsce jest deszcz, a w Egipcie – dopływ wody rzeką. Po pierwsze więc konieczne jest zweryfikowanie, o czym tak naprawdę mówimy i „po co” liczymy dany wskaźnik.
Natomiast czym grozi niski poziom zasobów? Przede wszystkim bardzo silnym ograniczeniem rozwoju w każdym obszarze. To może oznaczać straty w rolnictwie, brak możliwości lokowania przemysłu, wzrost kosztów dla mieszkańców, bo trzeba tę trudno dostępną wodę uzdatniać, pozyskiwać i dystrybuować. Generalnie więc jest to czynnik, na który zarówno gospodarka, jak i warunki życia mieszkańców są niezwykle wrażliwe.
Jeżeli chodzi o retencję, to mówimy przede wszystkim o wykorzystywaniu deszczówki. Do czego może ona być wykorzystywana?
Bardzo dobrze, że Pan skupił na tym naszą uwagę, bo rzeczywiście – jak mówiłem – źródłem wody w Polsce jest deszcz. W związku z tym, jeżeli retencję rozumiemy jako zatrzymywanie deszczówki, czyli zatrzymywanie wody w miejscu, gdzie spada ona z deszczem, a nie zatrzymywanie jej w rzekach, to jest to bardzo słuszny kierunek.
Wykorzystanie deszczówki, żeby było efektywne, przynajmniej przy obecnych cenach za wodę, powinno następować blisko jej gromadzenia i być nieskomplikowane, niskokosztowe. Oczywiście w miarę, jak ceny za wodę będą rosły, a będą rosły, to obszar wykorzystywania deszczówki się zwiększy.
Na dzisiaj mógłbym powiedzieć, że wykorzystywanie powinno być jak najprostsze i jak najtańsze, a w związku z tym gromadzimy wodę w miejscu, w którym spada z deszczem i wykorzystujemy ją w tym samym miejscu, jeżeli tylko jest to możliwe. Do czego? Do podlewania, do spłukiwania ulic, w celach gospodarczych, nawet do regulowania klimatu miejskiego poprzez zraszanie, wykorzystanie wody do chłodzenia miasta. Tutaj właśnie to spłukiwanie ulic czy odpylanie to jest istotny element gospodarowania wodą w mieście.
Myślę, że istotne jest też wykorzystywanie deszczówki jako wody „w krajobrazie”, czyli w postaci stawów, oczek wodnych zbiorników, które poprawiają mikroklimat miejsca i są częścią zielono-niebieskiej infrastruktury miasta. Oczywiście deszczówka powinna być wykorzystywana w rolnictwie, jeżeli jest to tylko możliwe. Jeszcze raz to powiem – jak najbliżej miejsca, gdzie ją gromadzimy, i w jak najprostszy sposób.
Jak to wygląda w innych krajach europejskich? Czy jest jakiś taki kraj, który przoduje w wykorzystywaniu deszczówki?
To jest ściśle zależne od klimatu. Jeżeli mamy klimat taki, w którym deszcze są silne, ale też mamy bardzo mocne parowanie, wysychanie, wysokie temperatury – deszczówka jest bardziej wykorzystywana. W klimatach, gdzie woda generalnie jest mało dostępna, wzrasta wykorzystanie „wody szarej”, czyli tej już zużytej i także deszczówki na cele gospodarczo-bytowe, czyli poprzez powtórne użycie do spłukiwania toalet czy do celów gospodarczych.
Obecnie w Polsce retencjonujemy zaledwie około 6 proc. wody. Według rządowego programu rozwoju retencji poziom ten ma wzrosnąć do 15 proc. w 2027 r. Czy według Pana cel ten jest realistyczny i wystarczający?
Jeśli chodzi o ten cel, niezależnie od tego, czy jest realistyczny czy nie, to istotne jest to, jaką metodą ma być osiągnięty. Niestety w obecnych założeniach rządowych ma on być osiągany w znacznej mierze przez dużą retencję zbiornikową na rzekach, co jest absolutnie niewłaściwym kierunkiem.
Nie potrzebujemy wody daleko od miejsca jej wykorzystania i nie potrzebujemy zatrzymywać odpływu wody w rzekach, tylko potrzebujemy zatrzymywać opad. Lepszym rozwiązaniem jest już odtwarzanie sieci rowów, jeśli będą one regulowały stosunki wodne. O odtwarzaniu zadrzewień śródpolnych, unikaniu regulacji lub zwiększeniu renaturyzacji cieków raczej tylko się mówi.
W związku z tym, jeżeli byłoby to możliwe, żeby retencję uczynić powszechną, to prawdopodobnie te wskaźniki musiałyby być ponownie przeliczone i powinna zostać zastosowana inna metoda do tego, żeby sprawdzić, czy one są możliwe do osiągnięcia.
Trudno mi się odnieść do tego, czy możliwe jest osiągnięcie poziomu 15 proc., skoro nikt nie próbuje w takim zakresie powszechności retencji wdrożyć. Poza inicjatywami oddolnymi lub samorządowymi nie widać bardzo silnej presji na to, żeby powstawała rozproszona retencja.
Bardzo dobry skądinąd program „Moja Woda” miał budżet 100 mln złotych i praktycznie został wyczerpany natychmiastowo, jeszcze przed wyborami prezydenckimi. W efekcie miał on raczej charakter PR-owy, przydatny w wyborach, a nie cel w postaci osiągnięcia rzeczywistych efektów mierzonych procentami retencji, w tym wypadku właśnie tej rozproszonej.
Natomiast osiągnięcie 15 proc. poprzez dużą retencję zbiornikową jest nie tylko niesłuszne, jest także nierealne w najbliższym czasie, ponieważ budowa tych zbiorników przy obecnych warunkach i możliwościach finansowania to są zbyt duże wyzwania, o bardzo długim czasie realizacji.
Jak postrzega Pan przyszłość polskiej retencji? Czy według Pana będzie się ona rozwijać?
Na pewno będzie szło ku lepszemu. Ja absolutnie jestem optymistą. Uważam, że będzie musiało nastąpić przewartościowanie podejścia do gospodarki wodnej, ponieważ na tyle mocno dotkną nas skutki zmian klimatu i wysokich cen, że presja oddolna na polityków, czyli od mieszkańców, od przemysłu, będzie bardzo istotna.
Czynnikiem niezwykle stymulującym rozwój retencji są zdolności odbiorników do odbioru nadmiaru wód opadowych w przypadku deszczy nawalnych. Samorządy czy zarządcy infrastruktury muszą ograniczać napływ wód opadowych do tej infrastruktury, ponieważ kanalizacja nie radzi sobie z odprowadzeniem wody, a skutkami są podtopienia. Wymuszając to ograniczenie napływu wód opadowych, w efekcie stymulujemy rozwój retencji miejskiej – rozproszonej. To jest taki czynnik, który niejako działa oddolnie, ale jest bardzo silny.
Jest on też na szczęście bardzo wzmacniany napływem pieniędzy unijnych, które dystrybuuje Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej czy Ministerstwo Środowiska. W kolejnej perspektywie finansowej w ramach programu FEnIKS bardzo duże środki mają zostać przeznaczone na rozwój retencji miejskiej. Dlatego jestem bardzo pozytywnie nastawiony do przyszłości w tym zakresie. Natomiast oczywiście każdy chciałby więcej i myślę, że gdyby retencja rozproszona i naturalna, tak jak w krajobrazie, była aktywnie wspierana przez rząd, to efekty przyszłyby znacznie szybciej i byłyby dużo bardziej widoczne.
Autor Krzysztof Ryncarz | EURACTIV.pl
Sadzawki pół wieku temu w małopolskich wsiach były przy 90% gospodarstw !!!!!! Dla wody deszczowej dachowej spływowej ! Z FOGR -u samorządy kompletnie nie korzystają z kasy na gospodarkę wodną wszystkie środki idą na drogi !!!!!!! Tylko z tych funduszy może korzystać indywidualny beneficjent !!! SADZAWKA !!!!! To jest / był zbiornik dla deszczówki !!!!! Straciłem 8 lat w Sejmiku Małopolskim i nie dotarłem z wodą do braku wyobraźni decydentów !!!!! smutno mi i wstyd !!!! były radny soska