Równo za rok, w czerwcu 2026 roku, wejdą w życie nowe przepisy unijne dotyczące etykietowania miodu. Każdy słoik będzie musiał zawierać dokładny wykaz krajów pochodzenia surowca – w kolejności malejącej, według udziału wagowego – wraz z procentowym udziałem każdego z nich. Choć celem zmian jest większa przejrzystość i ochrona konsumenta, zdaniem branży mogą one spowodować sporo zamieszania – szczególnie w handlu detalicznym.

Więcej informacji, większy chaos?
Nowe wymogi to efekt unijnej dyrektywy przyjętej w 2024 roku. Zakładają one, że na etykiecie miodu znajdą się szczegółowe informacje o kraju (lub krajach) pochodzenia, a także procentowy udział każdego z nich.
– Zmiany idą w dobrym kierunku, bo każdy konsument ma prawo wiedzieć, co dokładnie znajduje się w słoiku – komentuje Przemysław Rujna, sekretarz generalny Polskiej Izby Miodu (PIM). – Z perspektywy organizacyjnej to jednak regulacja trudna do wdrożenia i potencjalnie kosztowna. Obawiamy się, że mimo dobrych intencji nie przyniesie oczekiwanych efektów.
Kilka etykiet – jeden produkt
Już teraz konsumenci mogą spotkać się z kilkoma różnymi systemami oznakowania:
- „Mieszanka miodów z UE i spoza UE” – nadal możliwa na miodach importowanych.
- Precyzyjne wskazanie krajów pochodzenia – obowiązkowe dla polskich producentów od 18 kwietnia 2024 r.
- Produkty z „starą” etykietą – dopuszczone do sprzedaży do 18 kwietnia 2026 r.
Po wejściu w życie nowych przepisów, na półkach jednocześnie mogą znajdować się cztery różne schematy etykietowania. – Dla przeciętnego konsumenta będzie to wyzwaniem, a dla sprzedawców dodatkowym obciążeniem – oceniają przedstawiciele PIM.
Procenty pod lupą – jak je zweryfikować?
Nowe przepisy wymagają precyzyjnego podania składu mieszanek miodu, ale kontrola zgodności z deklaracją może być bardzo trudna. Jak bowiem inspektor miałby sprawdzić, że w słoiku rzeczywiście znajduje się np. 36% miodu z Węgier, 42% z Ukrainy i 22% z Polski?
Unia zakłada, że rozwinięte zostaną nowoczesne metody analityczne – takie jak spektroskopia, analiza pierwiastków stabilnych czy chemometria. Często wspomina się też o DNA jako narzędziu w walce z fałszerstwami, ale w przypadku miodu to – przynajmniej na razie – technologia bez praktycznego zastosowania.
– Metody DNA nie są wystandaryzowane ani wystarczająco dokładne w przypadku miodu – wyjaśnia dr hab. inż. Joanna Katarzyna Banach, prof. UWM w Olsztynie. – Miód to bardzo złożony produkt, a jego skład zależy od wielu czynników. Molekularne metody analizy są zbyt wrażliwe na sposób przetwarzania, obecność pyłku i jakość baz danych.
Kosztowne zmiany dla branży
Nowe przepisy to również nowe obowiązki dla producentów. Konieczne będą m.in.:
- zakupy nowych drukarek i etykieciarek,
- przebudowa linii produkcyjnych,
- aktualizacja systemów informatycznych,
- projektowanie nowych etykiet.
Koszt? Nawet dziesiątki lub setki tysięcy złotych dla jednej firmy.
– Będziemy stosować się do przepisów, ale oczekujemy rozsądnego i realistycznego projektu ustawy wdrażającej unijną dyrektywę – podkreśla Rujna. – Czas ucieka, a branża czeka na szczegóły.
Handel poza systemem
Polska Izba Miodu zwraca uwagę, że w cieniu rosnących wymagań wobec legalnych producentów rozkwita nielegalny handel miodem – m.in. na bazarach, straganach czy w internecie. Sprzedaż bez jakichkolwiek etykiet, daty ważności czy informacji o pochodzeniu wciąż jest powszechna.
– Podczas gdy legalne firmy działają pod kontrolą i inwestują w jakość, nieuczciwi sprzedawcy korzystają z braku nadzoru. To realne zagrożenie dla zdrowia konsumentów i przykład nieuczciwej konkurencji – podkreśla Przemysław Rujna.
Czy nowe przepisy uporządkują rynek miodu, czy tylko go skomplikują? Odpowiedź poznamy zapewne dopiero po ich wejściu w życie. Pewne jest jedno – świadomy konsument będzie musiał włożyć więcej wysiłku, by zrozumieć, co naprawdę znajduje się w słoiku miodu.