Prawica i część prorządowych mediów zaczęła w lutym straszyć Polaków, że będą musieli drastycznie zmienić dietę. Nie było to jednak zwyczajnie niezrozumienie pewnej decyzji podjętej przez Komisję Europejską, ale — jak wiele na to wskazuje — przemyślany atak na część partii opozycyjnych – podaje www.euractiv.pl
„Czy zgadzasz się z żądaniami Unii Europejskiej, Morawieckiego i Bandy Czworga, by pod przymusem wprowadzić na Twój talerz robactwo?” – ankieta z pytaniem o takiej właśnie treści pojawiła się 12 lutego na twitterowym profilu Konfederacji.
W ten sposób ta skrajnie prawicowa i antyunijna (ale będąca w opozycji do rządzącej obecnie w Polsce Zjednoczonej Prawicy) partia zareagowała na wydaną nieco ponad miesiąc wcześniej decyzję Komisji Europejskiej o dopuszczeniu do stosowania w niektórych produktach żywnościowych proszku z ususzonych świerszczy domowych.
Temat żył już w internecie od pewnego czasu, a znani z antyunijnych przekonań użytkownicy np. Twittera snuli scenariusze, w których Europejczycy zmuszani teraz będą do żywienia się „robakami”.
Raport, w którym robaków wcale nie było
Dwa dni po twitterowej ankiecie Konfederacji, w „Dzienniku Gazety Prawnej” ukazał się artykuł z krzykliwym tytułem głoszącym, że „trzeba jeść mniej mięsa i pozbyć się aut”, o czym mieli rzekomo zadecydować włodarze prawie 100 miast z całego świata, nakazując mieszkańcom drastycznie zmienić dietę, przestać podróżować i nie kupować więcej nowych ubrań.
Ci, którzy nie poprzestali jednak na przeczytaniu tytułu i leadu oraz obejrzeniu kolorowej infografiki, mogli się dowiedzieć z tekstu, że nie chodzi o żadną podjętą już decyzję, ale o przygotowany na zlecenie organizacji C40 Cities (czyli zrzeszenia miast, pragnących zmniejszyć emisję gazów cieplarnianych o 40 proc. do 2030 roku) raport naukowców z University of Leeds, którzy zbadali jakie ograniczenia w konsumpcji społeczności miejskich doprowadziłyby do określonych poziomów zmniejszenia emisji.
Do raportu „The Future of Urban Consumption in a 1,5° World” — załączono też szereg rekomendacji w dwóch wersjach — „progresywnej” i „ambitnej”. Pierwsza zakłada (pośród innych rekomendacji) działania na rzecz zmniejszenia spożycia mięsa (bo jego masowa produkcja generuje dużo gazów cieplarnianych), zaś druga — całkowitą rezygnację z mięsnych posiłków.
Powyższy artykuł szybko stał się pożywką do ataków polityków ugrupowań rządzących (a w szczególności najsilniej eurosceptycznej w Zjednoczonej Prawicy Solidarnej Polski) na prezydenta Warszawy Rafała Trzaskowskiego, który jest jednym z liderów Platformy Obywatelskiej, cieszącej się największym poparcie spośród wszystkich partii opozycyjnych.
Do wrzucających na media społecznościowe ostentacyjnych zdjęć steków czy polędwic (co ciekawe zwykle z dość drogich restauracji) polityków obozu rządzącego dołączył też sztandarowy program informacyjny publicznej Telewizji Polskiej, czyli „Wiadomości”. Dwie zupełnie odrębne sprawy — raport przygotowany w 2019 r. na forum stowarzyszenia, do którego należy Warszawa i decyzją KE odnośnie nowych typów żywności dopuszczonych do sprzedaży na terenie UE — zaczęły być łączone w jedną.
Telewizja straszy robakami
„Opozycja chce, żeby Polacy jedli robaki” – krzyczał tekst z belki informacyjnej poprzedzającej materiał reportera „Wiadomości” z wydania z 20 lutego. Jego autor przekonywał, że to właśnie „robaki” mogą po 2030 r. zastąpić na talerzach Polaków mięso i nabiał, jeśli ktoś wdroży raport naukowców z Leeds.
Reporter „Wiadomości” pytał zaś przechodniów, czy „jedliby karaluchy i szarańczę zamiast mięsa”. Widzom w tym czasie pokazywano obrazki wijących się nieestetycznie w burobrązowej ziemi larw czy dużych szarańczaków wspinających się po szybie terrarium. W tym samym czasie uczestnicy ulicznej ankiety krzywili się i mówili o swoim obrzydzeniu.
„Jesienią Polacy wybiorą, czy wolą przymus jedzenia robaków i ogromne ograniczenia, czy wolność w jedzeniu i podróżowaniu” – podsumował autor swój materiał, nawiązując do zbliżających się w Polsce wyborów parlamentarnych.
Twierdzenia o tym, że polska opozycja do spółki z UE zakaże Polakom jedzenia kotletów i zmusi do jedzenia karaluchów, stały się na prawie miesiąc jednym z lejtmotywów wypowiedzi polityków obozu rządzącego czy przychylnych im publicystów. Tyle że prawdy wcale w tym nie ma.
O tym, że raport naukowców z Leeds przygotowany cztery lata temu dla zrzeszenia C40 Cities jest tylko jednym z wielu głosów w dyskusji, na temat przyszłości konsumpcji mowa już była. Samo zrzeszenie nie ma też nic wspólnego z UE lub jej instytucjami. To zrzeszenie miast z różnych kontynentów — oprócz Warszawy, Paryża i Berlina także Tokio, Dhaki, Buenos Aires, Abidżanu, Montrealu czy Hongkongu. I nie ma w nim ani słowa o potraktowaniu jako żywności owadów, robaków czy jakichkolwiek larw. To skąd się wzięły osławione „robaki”?
Chodzi o wspomnianą już także decyzję KE, zezwalającą — dzięki pozytywnej ocenie Europejskiego Urzędu ds. Bezpieczeństwa Żywności (EFSA) – na dopuszczenie do obrotu w UE częściowo odtłuszczonego proszku ze świerszczy domowych (Acheta domesticus) jako tzw. nowej żywności.
Wniosek jednej konkretnej firmy
Wydana 3 stycznia decyzja jest jednak tylko odpowiedzią na wniosek konkretnej firmy – wietnamskiej Cricket One – która chce móc sprzedawać na rynku unijnym swoje produkty, zawierające np. w charakterze zamiennika mąki właśnie ów proszek ze świerszczy. Wniosek w tej sprawie spółka z Wietnamu złożyła w 2019 r., a EFSA niemal cztery lata badała czy rzeczywiście jej produkty spożywcze będą dla konsumentów bezpieczne. I uznała, że w proponowanych przez Cricket One „warunkach i proporcjach zastosowania” jej produkty żywnościowe mogą być spożywane.
Tym samym, dzięki nowelizacji rozporządzenia wykonawczego (UE) 2017/2470 możliwe będzie dodawanie proszku ze świerszczy do niektórych mrożonych i suszonych produktów, takich jak bazy do makaronów czy pizzy lub innych wypieków, mieszanki orzechów czy serwatki w proszku. Te zaś jako półprodukty będą się mogły znaleźć w niektórych wypiekach, ciastach, wyrobach czekoladowych czy przekąskach. Nie będzie jednak takiego dodatku do żadnych świeżych produktów.
Nikt jednak do ich jedzenia zmuszany nie będzie. Chodzi o danie konsumentom możliwości wyboru. Kto nie będzie chciał produktów zawierających proszek ze świerszczy, będzie mógł swobodnie pozostać przy tym, co je obecnie. Świerszcze są tylko dla chętnych.
Nie będzie także mowy o pomyłkowym zjedzeniu produktów zawierających świerszczową mączkę, chyba, że ktoś będzie całkowitą gapą. Proszek będzie musiał być wymieniony na opakowaniu w składzie produktu (tak jak i wszystkie inne składniki), a także w tej części opakowania, gdzie podane są potencjalne alergeny. Wymóg ten dotyczyłby tak samo żywności paczkowanej, jak i sprzedawanej na wagę. W tym drugim przypadku informacja musi być umieszczona w widocznym miejscu obok produktu.
Co więcej, proszek ze świerszczy nie jest pierwszym produktem żywnościowym z owadów dopuszczonym do sprzedaży w UE. Od zeszłego roku można sprzedawać całe odpowiednio przygotowane świerszcze domowe jako przekąskę, a od 2021 r. larwy mącznika młynarka i pleśniakowca lśniącego oraz całe owady szarańczy wędrownej. Wszystkie te cztery produkty nie mogą być jednak dodawane do innych artykułów, tylko sprzedawane osobno jako przekąska. Zatem nikt ich nie ukryje w innej potrawie. Nie ma nawet mowy o sprzedawaniu świerszczy w czekoladzie czy szarańczy z prażoną cebulką.
Robaczywe kłamstwa
Nikt więc nikogo do jedzenia „robaków” nie zmusza, bo owady jako przekąski czy produkty zawierające proszek ze świerszczy stały się po prostu w UE dostępne dla chętnych. Co więcej, zezwolenie dotyczy obecnie tylko jednej spożywczej firmy, która oferuje konkretne produkty. Nie jest to ponadto globalna korporacja, a więc jej wyroby zapewne i tak trafią tylko do sklepów z egzotyczną lub zdrową żywnością. W osiedlowych spożywczakach raczej próżno będzie ich szukać.
Dlatego cała ta oparta na przeinaczeniach, celowym wzbudzaniu negatywnych emocji i łączeniu ze sobą spraw całkowicie od siebie odrębnych kampania służyć miała jednym do wzbudzania niechęci wobec UE oraz politycznych oponentów.
Tymczasem produkty zawierające śladowe ilości owadów jemy przecież od bardzo dawna. Do sosów, jogurtów, słodyczy, dżemów czy kolorowych napojów dodaje się bowiem często barwnik spożywczy oznaczany jako E120 lub (w zmienionej nieco formie) E121. To nic innego jak tzw. koszenila, czyli stosowany do dziś także w przemyśle kosmetycznym, a niegdyś w produkcji farb intensywnie czerwony wyciąg z ususzonych i zmielonych pluskwiaków o nazwie czerwce kaktusowe.
Źródło: https://www.euractiv.pl/