W wielu europejskich krajach brakuje rąk do pracy przy zbiorach warzyw i owoców. Zwykle lukę rynkową wypełniali pracownicy sezonowi z zagranicy, nierzadko spoza UE. Ale pandemia koronawirusa sprawiła, że wiele osób nie może lub nie chce przyjechać.
Pierwsze popularne warzywa i owoce na europejskich polach – takie jak szparagi czy truskawki – już dojrzewają. Niestety przez pandemię koronawirusa SARS-CoV-2 nie ma ich kto zbierać. Rąk do pracy brakuje szczególnie w Europie Zachodniej, bo tam zarabiali w ten sposób głównie sezonowi robotnicy z państw członkowskich z Europy Środkowo-Wschodniej lub imigranci spoza Unii Europejskiej. Teraz ich brakuje.
Hiszpania i Wielka Brytania potrzebują co roku w sezonie zbiorów po 80 tys. tymczasowych pracowników, tymczasem na polach we Francji pracuje w ten sposób nawet 200 tys. osób, we Włoszech – nawet 250 tys. Największe zapotrzebowanie na pracę sezonową w rolnictwie jest zaś w Niemczech, gdzie potrzeba aż 300 tys. osób.
Teraz jednak udaje się zapełnić najwyżej 1/3 wakatów. Wstrzymanie lotów międzynarodowych czy dalekobieżnych połączeń autobusowych i kolejowych oraz konieczność odbywania długich kwarantann po powrocie do kraju skutecznie zniechęca pracowników sezonowych do przyjazdu. Swoje dokłada także strach przed koronawirusem. Kraje potrzebujące najwięcej dodatkowych rąk do pracy w rolnictwie to jednocześnie państwa najmocniej dotknięte pandemią.
Zakłócenia łańcuchów dostaw
To rodzi obawy nie tylko o straty dla rolników (wiele warzyw i owoców nie zebranych na czas po prostu zgnije na polach), ale również o poważne zakłócenie łańcucha dostaw i co za tym pójdzie poważny wzrost cen żywności. A dodatkowo w tym roku w Europie wystąpi największa od wielu lat susza, która obniży plony.
Dlatego plantatorzy z krajów Europy Zachodniej próbują zachęcić do pracy na polach swoich dotąd niegarnących się do takiego zarobku rodaków. Oznacza to jednak konieczność podniesienia stawek godzinowych, które nie są dla Hiszpanów, Włochów czy Niemców tak atrakcyjne jak były dla Polaków, Rumunów czy Ukraińców.
Nowych pracowników trzeba będzie też często sprowadzić z innych części kraju, a nawet przeszkolić. Wielu plantatorów bazowało na pracy osób przyjeżdżających z zagranicy co roku, a więc potrafiących szybko, sprawnie i bez niszczenia roślin zbierać owoce i warzywa.
Wielu europejskich plantatorów nie jest optymistami. Wskazują na trudności w pozyskaniu pracowników nawet oferując wyższe wynagrodzenie. „Jeśli nie zapewnimy pełnego łańcucha dostaw, nasi obywatele mogą nie mieć co jeść” – załamywał ręce nad tą sytuacją francuski minister rolnictwa Didier Guillaume.
W kraju działa już 5 tys. rekruterów, którzy robotników rolnych szukają tak, aby zapobiec masowej migracji za pracą, która w czasach pandemii jest mocno niewskazana. Ale czasu na działanie nie jest dużo. Pierwsze rośliny już dojrzewają, a we Francji brakuje ponad 70 proc. pracowników sezonowych w rolnictwie, w Hiszpanii nawet 80 proc.
Nielegalni imigranci uratują zbiory?
Pojawił się więc pomysł zatrudnienia przy zbiorach tych, którzy wyjechać nie mogli – nielegalnych imigrantów. Takie tymczasowe zezwolenia na pracę dla osób, które dostały się do Europy nielegalnie zamierza wydawać Hiszpania. Z podobnego rozwiązania być może skorzystają też Włochy, o co zaapelowała tamtejsza minister rolnictwa Teresa Bellanova.
„Dziś musimy rozwiązać dwa kryzysy: zapobiec katastrofie humanitarnej, która może dotknąć migrantów w ich prowizorycznych domach, i pilnie uzupełnić brakującą siłę roboczą na naszych gospodarstwach. Nie możemy pozwolić, aby produkty gniły na polach, podczas gdy coraz więcej ludzi w kraju cierpi głód” – napisała w dzienniku „Il Foglio”.
Istnieją także obawy, że jeśli rząd nie pomoże w zatrudnianiu nielegalnych imigrantów, oni i tak trafią na pola, ale organizacją ich pracy zajmą się gangi. Od lat już mafia organizuje obozy pracy, w których koszaruje ludzi, a nadludzką pracę często nic im nie płaci. W ciągu ostatnich 6 lat w takich obozach zmarło prawie 1,5 tys. ludzi – głównie nielegalnych imigrantów.
Rumuni na ratunek niemieckim i brytyjskim plantatorom
Na ratunek rolnikom m.in. z Niemiec i Wielkiej Brytanii poszły władze Rumunii, które pomogły w organizacji lotów czarterowych dla Rumunów chcących dorobić na niemieckich czy brytyjskich polach. Pierwsze samoloty z rumuńskimi pracownikami wylądowały w Berlinie w ubiegłym tygodniu. Dziś wyląduje też pierwszy z sześciu samolotów, które pracowników sezonowych maja dowieźć do Londynu.
Rumuńskie władze koordynują program takich lotów, choć nie ustrzegły się błędów. Portale społecznościowe w Rumunii obiegłym m.in. zdjęcia z lotniska w Klużu-Napoce. Na samym terminalu zastosowano wobec pasażerów rozwiązania wspierające tzw. dystansowanie społeczne, ale zanim podróżnych wpuszczono do budynku, czekali w ciasno stłoczonych dużych grupach na dworze. Dopiero później zmierzono im temperaturę, wręczono do wypełnienia specjalne formularze zdrowotne oraz rozdano maseczki higieniczne oraz żele dezynfekujące do rąk.
Regularne połączenia między Rumunią a Wielką Brytanią uruchamia także linia lotnicza Wizz Air. Trzy razy w tygodniu samolot poleci z Bukaresztu do Liverpoolu, a po dwa razy takie loty wystartują tygodniowo z Klużu-Napoki oraz Jassów.
Choć prognozuje się w Wielkiej Brytanii wzrost bezrobocia do nawet 10 proc., to na brakujące 70 tys. miejsc pracy w rolnictwie zgłosiło się w ramach rządowej kampanii „Feed the Nation” („Nakarm naród”) zgłosiło się on-line jedynie 27 tys. osób, a jedynie 4,3 tys. ostatecznie zjawiło się na krótkiej rozmowie kwalifikacyjnej. Dlatego brytyjskie zbiory próbują ratować Rumunii, ale na pokładach 6 samolotów przyleci zaledwie nieco ponad 1 tys. osób.
W Polsce też zabraknie pracowników rolnych?
Obawy o tegoroczne zbiory wyrażają także polscy plantatorzy, którzy w ostatnich latach często korzystali z pracowników sezonowych z Ukrainy. Polskie granicy pozostają bowiem na razie zamknięte dla obcokrajowców, a wielu Ukraińców wyjechało w ostatnich tygodniach, gdy zamknięcie swoich granic zapowiedziała Ukraina.
W pierwszej fazie zbiorów w Polsce potrzeba jeszcze stosunkowo niewielu pracowników sezonowych – kilkanaście tysięcy. Wegetacja wielu roślin w Polsce jest bowiem opóźniona w stosunku do krajów południa Europy. Ale w czerwcu, gdy przyjdzie czas zbioru truskawek, czereśni czy malin nasz kraj będzie potrzebował już kilkudziesięciu dodatkowych par rąk do pracy.
Wielu polskich plantatorów czy sadowników od kilku lat korzystało z tych samych pracowników przyjeżdżających co sezon z Ukrainy. Teraz też wyrażają oni chęć przyjazdu do Polski, ale nie mogą przekroczyć granicy. Ale nawet jeśli dojdzie do otwarcia przejść, pracownicy nie zjawią się od razu. Obecnie nie mogą bowiem nawet złożyć wniosków o wizę uprawniającą ich do podjęcia pracy zarobkowej w naszym kraju.
Polski MSZ tłumaczy, że z powodu panującego na Ukrainie stanu wyjątkowego punkty przyjmowania i wydawania wniosków pozostają zamknięte, a obecnie nie ma innej drogi ubiegania się o wizę pracowniczą. Być może Ukraińców będą musieli w tym roku zastąpić Polacy. O ile nie wyjadą skuszeni jeszcze wyższymi niż w ubiegłych latach zarobkami zrywać truskawek czy szparagów w Niemczech, Holandii czy Hiszpanii.