Należało odbudować populacje pożytecznych organizmów. Doświadczenie podpowiadało bowiem, że chemia bywa nieskuteczna w walce ze szkodnikami (nieodpowiednio – wyznaczone terminy zabiegów i dobrane środki, czy uodpornienie się roztoczy). W takiej sytuacji jedyny ratunek dostrzegano w naturalnym oporze środowiska – drapieżcach (np. dobroczynku gruszowym, biedronkach) i parazytoidach.
Do niezbędnego minimum ograniczono więc użycie środków pyretroidowych, fosforoorganicznych oraz fungicydów zawierających mankozeb (do 3 razy w sezonie) czy siarkę (do 3 kg/zabieg). W ten sposób stwarzano warunki do rozwoju endemicznej pożytecznej fauny. Pielęgnowano skupiska dzikiej roślinności w sąsiedztwie sadów, było to bowiem potencjalneźródło naturalnych wrogów szkodników. Powszechnie introdukowano w sadach drapieżce (np. w formie opasek zawierających dobroczynka gruszowego) wyhodowane w warunkach sztucznych (poza sadem).
Należało wykorzystać możliwość mechanicznego zniszczenia form szkodników. W fazie bezlistnej drzew zalecano stosowanie środków olejowych, które dokładnie pokrywając organizm zimujących stadiów szkodników, utrudniały wymianę gazową między ciałem roztocza a otoczeniem. Dochodziło do uduszenia – szkodnik ginął.
Należało przywrócić wrażliwość form roztoczy na chemiczne środki ochrony roślin. W tym celu wyeliminowano z użycia na kilka lat akarycydy, których biologiczna skuteczność była minimalna czy nawet zerowa. Środki, które dopuszczono do ochrony mogły być stosowane tylko w maksymalnych zalecanych dawkach, z przestrzeganiem rozprowadzania ich w dużej ilości cieczy (co najmniej 600 l/ha), aby po aplikacji dotarła ona do wszystkich zakamarków rośliny, w których przebywały roztocze. Zasada ta była konieczna, gdyż większość z preparatów charakteryzowała się działaniem kontaktowym wobec szkodnika, czyli musiało dojść do zetknięcia się substancji ze zwalczanym obiektem.
Należało poprawić efektywność pozostałych w doborze akarycydów. Przygotowywano do zabiegu duże ilości cieczy roboczej (więcej niż 600 l/ha), aby swobodnie spływała po powierzchni chronionej rośliny. Dodatkowo, aby ją precyzyjnie nanieść, należało zmniejszyć ciśnienie cieczy roboczej – nie można było bowiem pozwolić na „przedmuchanie” jej przez koronę drzewa. Dodatkowo silne podmuchy powietrza z wentylatorów przyczyniały się do biernego rozprzestrzeniania lekkich roztoczy na sąsiednie, nieopanowane rośliny. Zabiegi wykonywano w dni ciepłe, gdy roztocze aktywnie żerowały na powierzchni liści. W sezonie nie można było użyć środka z danej grupy chemicznej i o określonym mechanizmie działania więcej niż jeden raz, aby nie wywołać u roztoczy odporności na kolejne substancje czynne. Konieczne było przestrzeganie rotacji, tj. do następczych zabiegów należało używać środków zawierających substancję czynną o odmiennym mechanizmie działania niż użyta w zabiegu poprzedzającym. Precyzję pokrycia chronionych powierzchni poprawiały także adiuwanty dodawane do cieczy roboczej akarycydu, zmniejszając jej napięcie powierzchniowe, ułatwiając przez to „rozpełzanie” na liściach i pniach, spowalniając parowanie roztworu.
Należało wyrobić u sadowników nawyk systematycznych lustracji upraw. Tylko znajomość biologii szkodnika oraz wyglądu jego stadiów rozwojowych i progów zagrożenia gwarantowała precyzyjne
określenie terminu zwalczania i prawidłowy dobór środka przeciwko dominującym w danej chwili stadiom szkodnika (jajom zimowym, jajom letnim, larwom, osobnikom dorosłym).
Należało do zabiegów wybierać środki najskuteczniejsze przeciwko dominującym w uprawie stadiom roztoczy. Dlatego zalecano dokładne zapoznanie się z etykietami-instrukcjami akarycydów,
aby wiedzieć, które ze stadiów są najefektywniej zwalczane przez dany środek i w jakich warunkach atmosferycznych.
Czytaj dalej: Efekty kompleksowych działań