„W dobie epidemii koronawirusa każde skracanie łańcucha dostaw powinno być rozpatrywane jako zachowanie, które poprawia bezpieczeństwo żywności”, przekonuje w rozmowie z EURACTIV.pl Piotr Kijanka, rolnik prowadzący ekologiczne gospodarstwo.
Mateusz Kucharczyk, EURACTIV.pl: W jaki sposób rolnictwo ekologiczne może przyczyniać się do zapewnienia bezpieczeństwa żywności?
Piotr Kijanka, rolnik prowadzący ekologiczne gospodarstwo „Eko Farma u Piotra”: Przede wszystkim chciałbym podkreślić, że rolnictwo ekologiczne powinno być postrzegane jako coś naturalnego w przeciwieństwie do rolnictwa konwencjonalnego. Gdy mówi się o rolnictwie ekologicznym, sugeruje się że mamy do czynienia z jakąś fanaberią grupy rolników, a przecież my po prostu nie stosujemy produktów syntezy chemicznej: pestycydów, przetworzonych nawozów czy paliw kopalnych.
To ogromna wartość dodatnia w kontekście bezpieczeństwa żywności. To, co trafia na stoły, jest po prostu lepszej jakości. Ponadto rolnictwo ekologiczne nie zużywa zasobów naturalnych ziemi ani nie zanieczyszcza środowiska.
W dobie epidemii koronawirusa każde skracanie łańcucha dostaw powinno być rozpatrywane jako zachowanie poprawiające bezpieczeństwo. Niestety wśród produktów ekologicznych jest wiele takich, które nie mają nic wspólnego z lokalnością.
– Jak to wszystko przekłada się na produkty kupowane przez konsumentów?
Produkujemy mniej. Owoce naszej pracy trafiają na rynek lokalny. Dzięki temu są one znacznie zdrowsze, gdyż nie podkręcamy w sztuczny sposób plonów. Nasze gospodarstwa są zamkniętym ekosystemem. Sprzedajemy jedynie rzeczy będące bezpieczną nadwyżką. Dzięki temu nie nadwyrężamy tego zamkniętego systemu.
Dzięki krótkim łańcuchom dostaw konsumenci otrzymują produkty najwyższej jakości, które trafiają na ich stoły – i nie ma w tym dużo przesady – niemalże z pola.
Możemy odczuć – jak wszyscy – ekonomiczne skutki przedłużającej się epidemii. Niepewność finansowa, utrata miejsc pracy, mogą zniechęcić część konsumentów do sięgania po produkty lepszej jakości, a więc nieco droższe, na rzecz tych dostępnych w supermarketach. To kwestia psychologiczna, jednak jak na razie jest za wcześnie na takie analizy, a ostatnie dni wskazują na lekki wzrost zamówień.
Istnieje jednak inna kwestia. Jeżeli wirus będzie się rozszerzał, istnieje ryzyko zakłócenia globalnych łańcuchów dostaw. Do Polski każdego roku sprowadzane jest ponad 3 mld ton soi modyfikowanej genetycznie – głównie z Argentyny, Brazylii i USA – która stanowi podstawę wyżywienia dla zwierząt gospodarskich.
Soja jest składnikiem paszy dla zwierząt. Każda pasza składa się w 1/3 ze śruty sojowej. Nie da się w krótkim czasie zastąpić tych braków, a w dłuższej perspektywie przyczynią się one do większych cen jajek i mięsa. Moim zdaniem to pokazuje korzyści, jakie niesie ze sobą produkcja żywności w lokalnej skali z poszanowaniem dla środowiska naturalnego.
Każda zmiana niesie za sobą zagrożenia ale i szanse. Rolnictwo ekologiczne stoi teraz przed takim wyzwaniem. Możemy zwiększyć udział w rynku. Zastąpić część tego nieefektywnego globalnego łańcucha wzajemnych powiązań, który polega na sprowadzaniu setek milionów ton żywności wątpliwej jakości z drugiego krańca świata.
Z pewnością nie można odmówić UE dobrych chęci w dążeniu do poprawy stanu europejskiego rolnictwa. Dobrym ruchem jest zapowiedź uczynienia bardziej „zielonej” Wspólnej Polityki Rolnej. Jednak na konkrety i przede wszystkim szczegółowe efekty przyjdzie nam poczekać.
Jednak najważniejszą rzeczą jest to czy system wspierania rolnictwa w UE zostanie utrzymany. Czy w kolejnych latach Unię Europejską będzie stać na finansowanie rolników na obecnych zasadach? Jak dotąd rolnictwo było jednym z głównych beneficjentów okresu dobrobytu w Europie. Unia finansowała rolnictwo w stopniu, który w łatwy sposób pozwolił na osiągnięcie samodzielności żywnościowej Wspólnoty. To szczególnie ważne w kontekście zachowania bezpieczeństwa żywnościowego. Proszę sobie teraz wyobrazić, że zależymy żywnościowo np. od Chin. Poddaje to pod rozwagę tym wszystkim, którzy twierdzą, że dofinansowanie rolnictwa jest czymś niesprawiedliwym.
WPR jest pełna absurdów, jak np. słynne już sady orzechów, gdzie wystarczyło posadzić drzewo, by otrzymać duże dopłaty [obecnie dopłaty zależą już od rzeczywistych plonów – red.]. Problemem jest także biurokracja. Wystarczy popełnić drobny błąd w wypełnianiu wniosków i sprawozdań, by mieć problemy. To postawienie sprawy na głowie. Przecież urzędy mają pomagać rolnikom! Nie odwrotnie.
-A w jaki sposób podchodzi Pan do produktów modyfikowanych genetycznie? Zakazać sprzedaży, jak chcieliby niektórzy czy zaakceptować? Częstym argumentem przeciwko GMO jest właśnie bezpieczeństwo żywności.
Jestem przeciwnikiem GMO, które sprowadza się do wszczepiania wszystkim roślinom genu odporności na herbicydy oraz stosowania dwu, a nawet trzykrotnie podczas każdego sezonu wegetacyjnego glifosatu. A to oferują duże koncerny chemiczne.
Niestety funkcjonujemy w rzeczywistości zero-jedynkowej. Albo opowiadasz się za modyfikacjami i uprawą roślin GMO, albo jesteś przeciwnikiem wszystkich tego typu upraw, w tym także tych „moralnie dobrych”, jak np. złoty ryż.