Polskie rośliny strączkowe mogą dostarczać tucznym zwierzętom równie dobrego białka, jak importowana soja. Przy tym nie są modyfikowane genetycznie, a ich uprawa korzystnie wpływa na środowisko.
Rośliny te badają naukowcy z Instytutu Genetyki Roślin PAN w Poznaniu. Dzięki ich staraniom, mogą powstać nowe odmiany, odporniejsze, łatwiejsze w uprawie i dające większe plony, które być może wkrótce wzbogacą menu, serwowane w oborach i chlewach.
Jak powiedziałdyrektor instytutu, prof. Wojciech Święcicki, rośliny strączkowe są znane z Polsce od dawna i wiadomo, że nadają się do uprawy w naszych warunkach klimatycznych. Na razie jednak mało rolników obsiewa nimi swoje pola. Tylko 2 proc. wszystkich upraw w Polsce stanowią rośliny, uprawiane z myślą o wzbogacaniu pasz w białko. Jak na zapotrzebowanie, to niewiele. "Rośliny strączkowe uprawia się na 200 tys. ha. Szacuje się, że ten areał może wzrosnąć do 500 tys. ha." – wyjaśnił.
Rolnikom jednak musi się to opłacać. Żeby tak się stało, muszą oni znać wszystkie właściwości tych roślin i mieć do dyspozycji odmiany, których uprawa jest prosta i wydajna. W tym celu naukowcy prowadzą badania. W IGR PAN bada się genetykę łubinu żółtego, łubinu wąskolistnego, grochu i bobiku.
"Te gatunki, jak wszystkie inne, mają swoje wady. Poznajemy procesy genetyczne, odpowiadające za różne cechy roślin. Tworzymy też tzw. mapy chromosomów, czyli lokalizujemy geny odpowiedzialne za cechy użytkowe. Później ułatwia to hodowlę ulepszonych odmian" – tłumaczył prof. Święcicki.
Biolodzy sprawdzają, które geny powodują, że roślina ma pożyteczne właściwości. Badają też, czy cecha ta jest dziedziczna, czyli czy w hodowli zostanie przekazana następnemu pokoleniu. Ostatecznym celem jest wyhodowanie nowych odmian, które będą miały jak najwięcej korzystnych cech, a jak najmniej niekorzystnych. Np. w nasionach powinno być dużo białka a jednocześnie mało substancji szkodliwych. Każda roślina strączkowa zawiera wielocukry, czyli tzw. cukry wzdymające. Drób i świnie, podobnie jak ludzie, nie mogą ich zjeść zbyt dużo bez konsekwencji dla samopoczucia. Łubin ponadto ma w nasionach alkaloidy, które w większych ilościach są toksyczne. Należy więc poszukiwać takich odmian, które zawierają mało tych substancji.
Rolnikom zależy najbardziej na tym, aby rośliny były łatwe w uprawie i dawały jak największe plony, nawet jeśli pogoda nie dopisze.
"Każda roślina ma tzw. potencjał plonowania. Określa się go podczas upraw eksperymentalnych, w kontrolowanych warunkach. Przeciętnie zbiory z pola w realnych uprawach są o połowę mniejsze niż na polach doświadczalnych. Ponadto ta wartość może się znacznie wahać w poszczególnych latach, w zależności od warunków. Przeciętnie rośliny strączkowe plonują na poziomie 2,5 tony z ha, czyli 25 kwintali z ha. Każdy strąk więcej na roślinie, to o 3-4 kwintale (300-400 kg) większy plon" – opisał prof. Święcicki.
Aby zbiory mogły się poprawić, a jednocześnie, aby były w każdym roku wysokie, potrzebne są odmiany odporne na choroby, niedobór lub nadmiar wody, wiosenne przymrozki itd. Wszystko to bez utraty wartości odżywczej nasion. Genetycy mają więc do zbadania wiele cech roślin i wzajemnych powiązań między nimi. Muszą też znaleźć sposób na to, aby przydatne właściwości przekazywały swojemu potomstwu. Kiedy wyniki badań zostaną opublikowane, będą z nich mogli skorzystać hodowcy nowych odmian roślin.
Ponadto badacze w IGR PAN szukają sposobów, aby łatwiej można było przeprowadzać proces hodowli. Dzięki temu twórcy odmian sami będą mogli sprawdzać czy wyhodowane przez nich nowe rośliny mają wszystkie potrzebne cechy i czy nie odziedziczyły niepożądanych. To, zdaniem prof. Święcickiego, znacząco przyspieszy tworzenie nowych odmian.
"Obecnie hodowca potrzebuje na stworzenie nowej odmiany ok. 10-12 lat. Ten proces mógłby się skrócić do 6-8 lat" – podkreślił genetyk.
Ale nawet zanim to nastąpi, może się okazać, że uprawa roślin strączkowych na paszę w Polsce jest z wielu względów korzystna.
Dyrektor IGR PAN przypomniał, że Polska sprowadza rocznie ok. 2 mln ton poekstrakcyjnej śruty sojowej z zagranicy, głównie z Ameryki Południowej i Północnej, jako wysokobiałkowego składnika pasz. Zaznaczył, że w Polsce produkcja żywności pochodzenia zwierzęcego, czyli mięsa, mleka i jajek, jest w 90 proc. uzależniona od importu tego surowca.
"To dosyć niebezpieczne, bo dostawy są uzależnione od różnych zawirowań ekonomiczno politycznych na świecie. Stąd rządowy program badawczy z tego roku, który ma wspierać tzw. bezpieczeństwo białkowe w Polsce. Zakłada on, że w ciągu czterech – pięciu lat połowę zapotrzebowania na dodatki białkowe do pasz będziemy w stanie zaspokoić dzięki krajowym uprawom. Białko sojowe zastąpimy białkiem pochodzącym z roślin strączkowych, suszonego wywaru zbożowego i śruty rzepakowej. Rolnicy dostają od ubiegłego roku dopłaty do upraw tych roślin" – dodał dyrektor IGR PAN.
Zmiana diety polskich zwierząt hodowlanych na bardziej patriotyczną ma też pomóc środowisku. Uprawa roślin strączkowych nie wymaga stosowania azotowych nawozów mineralnych, ponieważ potrafią one pobierać azot z powietrza. Dzięki tej ich właściwości można ograniczyć emisję do atmosfery tlenku azotu, gazu cieplarnianego, który wydziela się właśnie przy stosowaniu sztucznych nawozów. "A trzeba pamiętać, że tlenek azotu ma zdolność grzewczą trzysta razy większą niż dwutlenek węgla" – zaznaczył Święcicki.
Ponadto, uprawy roślin strączkowych korzystnie wpływają na glebę, dostarczając jej substancji organicznej. Dzięki temu rośliny uprawniane na niej w następnym sezonie dają wyższe plony.
Ostatnim powodem może być niechęć części polskich konsumentów do żywności genetycznie modyfikowanej. Importowana soja to w większości GMO, natomiast rodzime rośliny to odmiany uzyskane w klasycznej hodowli, czyli przez krzyżowanie spokrewnionych ze sobą odmian i gatunków. Mając wybór, klient może zdecydować się na zakup mięsa zwierząt, które były karmione paszą z dodatkiem GMO lub bez niego.
"Stosowanie komponentów białkowych, pochodzących z rodzimych roślin, niemodyfikowanych genetycznie, daje szansę tej części społeczeństwa niechętnej GMO, na dostęp do żywności w ich pojęciu bezpiecznej. Byłoby dobrze, gdyby wszelkie produkty, pochodzące z GMO były oznakowane, żeby konsument miał prawo wyboru" – uważa genetyk.
Źródło: www.naukawpolsce.pap.pl, fot. sxc.hu