Tucz nakładczy to zło konieczne. Ale musimy się decydować na ten system chowu, bo nie mamy innego wyjścia, nasze rodziny muszą coś jeść – mówili rolnicy podczas wczorajszego posiedzenia sejmowej Komisji Rolnictwa i Rozwoju Wsi. Liczyli na to, że usłyszą propozycje przeciwstawiania się rozwojowi tuczu nakładczego. Ale konkretów zabrakło, więc ze spotkania wyszli bardzo rozczarowani.
Tucz nakładczy, a więc chów kontraktowy to system produkcji trzody chlewnej, który staje się coraz popularniejszy w Polsce. Jednak zdaniem i polityków, i wielu hodowców – szkodzi polskiemu sektorowi wieprzowiny, bo uzależnia go od zagranicznych przetwórni. Podczas wczorajszego posiedzenia sejmowej Komisji Rolnictwa i Rozwoju Wsi odbyła się dyskusja na ten temat. Obecni na sali hodowcy liczyli, że usłyszą propozycje przeciwstawiania się rozwojowi tuczu nakładczego. Ale konkretów zabrakło, więc ze spotkania wyszli bardzo rozczarowani.
Tucz nakładczy to zło konieczne. „Nikt nie patrzy na patriotyzm”
Niestabilna sytuacja na rynku trzody chlewnej w Polsce i niska opłacalność produkcji świń, powodują, że rolnicy rezygnują z tuczu na własny rachunek i wybierają kontrakt z firmą, która gwarantuje im zarobek. Niewielki, ale jednak. Tyle, że ze współpracy rzadko kiedy są zadowoleni.
– Tucz nakładczy bierze się z ekonomii. Ludzie decydują się na taki chów, ponieważ jest gwarancja ceny. Nikt nie patrzy na patriotyzm, bo musi utrzymać rodzinę. A firmy żerują na drobnych polskich hodowcach trzody. Dają im zaniżoną cenę za tuczniki – mówił Janusz Walczak z NSZZ Rolników Indywidualnych „Solidarność” Województwa Kujawsko-Pomorskiego.
Zdaniem obecnych na spotkaniu rolników, chów nakładczy może doprowadzić do upadku polskich gospodarstw. Bo są one w pełni uzależnione od zagranicznych zakładów mięsnych, które decydują, ile pieniędzy ma zostać w kieszeni rolnika. Ale przy szalejącym ASF i coraz niższej opłacalności produkcji, wielu z nich nie ma wyjścia i decyduje się na kontrakt, bo inaczej chlewnia stałaby pusta, a rodzina nie miałaby z czego żyć.
– Nie odejdziemy od tuczu, my w ten tucz wchodzimy. Rolnicy przez ASF stracili mnóstwo pieniędzy, niektórzy 130 – 140 tys. zł w jeden tydzień, więc jak mamy nie wchodzić w tucz? – pytał rolnik z okolic Łukowa.
Również Zbigniew Ajchler (PO) przyznał, że rolnicy są zmuszeni do tuczu nakładowego, bo po prostu nie mają innego wyjścia.
– Tucz nakładczy to zło konieczne, które rozwiązuje problemy największych producentów prosiąt, m.in. Duńczyków. Ale w mojej opinii należy się tego rodzaju chowu pozbyć w sposób uporządkowany. I zaprzestać sprowadzania rolników do roli niewolników w ich własnych gospodarstwach – mówił Ajchler.
Spółdzielnie lekiem na tucz nakładczy?
Obecny na spotkaniu wiceminister rolnictwa Tadeusz Romańczuk przyznał, że ministerstwo nie ma konkretnego pomysłu na ograniczenie chowu nakładczego. Zachęcał jednak rolników do współpracy przy tworzeniu spółdzielni i do oddolnego przeciwstawiania się rozwojowi tuczu nakładczego.
– Moim celem jest zachęcić producentów trzody chlewnej do współpracy, do zorganizowania się w kilka spółdzielni, tak abyśmy w niedługim czasie – od producenta poprzez przetwórstwo – mieli swój handel. Polskie sieci handlowe chcą w tym uczestniczyć. Dlatego proszę, organizujmy się, bo inaczej nas wytną – powiedział wiceminister.
Zaapelował o tworzenie spółdzielni, która pomoże w przejęciu zakładów mięsnych w Polsce.
– Za dwa tygodnie powstanie prawna koncepcja tworzenia takich spółdzielni – obiecał Romańczuk.
Gustaw Jędrejek z Lubelskiej Izby Rolniczej zauważył, że jeżeli rząd nie pomoże w założeniu spółdzielni produkcyjnych i rozwijaniu spółdzielczości, „to nigdy nie będziemy mogli się równać z Duńczykami czy Belgami”.
– Przecież zakłady przetwórcze w Polsce to najczęściej firmy z obcym kapitałem, które nie są zainteresowane, by tucznik był drogi – mówił Jędrejek.
Z tymi tezami nie do końca zgodził się Janusz Walczak.
– Nie zatrzymamy rozwoju tuczu nakładczego poprzez zrzeszanie się w spółdzielnie, jeżeli rolnik nie będzie miał godziwie zapłacone za zdrowe, polskie mięso – mówił Walczak.
Jego zdaniem, jeśli chcemy przeciwstawić się tuczowi kontraktowemu, musimy to robić oddolnie, ale w oparciu o skuteczne rozwiązania legislacyjne.
– Trzeba znaleźć różnorodność w naszym chowie i oprzeć go o rodzime rasy świń. Trzeba zbudować markę. I tu potrzebne są rozwiązania prawne – rozporządzenia, a nie tylko dyskusja. Pamiętajmy – Duńczyk nas zawsze wyprzedza o krok – mówił Walczak.
– My nie prosimy, my błagamy na kolanach polski rząd o szybką interwencję na rynku żywca. Chcemy działania, chcemy odpowiedzi – dodał.
Brak pomocy ze strony państwa, a wręcz nieprzychylność wobec planów rozwoju hodowli odczuł Mirosław Jackowiak z Wielkopolski, przedstawiciel spółdzielni, która od lat ma problemy z utworzeniem tuczarni.
– Od 8 lat staramy się o pozyskanie ziemi pod budowę tuczarni. Chcieliśmy wybudować fermę na 2500 macior, ale jest jakaś blokada ze strony instytucji rządowych – mówił podczas posiedzenia komisji.
Ministerstwo nie wie
Przy okazji dyskusji okazało się, że ministerstwo rolnictwa nie ma danych dotyczących liczby gospodarstw prowadzących chów trzody w systemie nakładczym oraz skali produkcji w tym systemie.
W odpowiedzi na interpelację posłów PO, na którą powoływała się podczas posiedzenia komisji, Dorota Niedziela (PO), wiceminister rolnictwa Szymon Giżyński stwierdził, że od 2004 bardzo dynamicznie rozwija się import prosiąt i warchlaków, a system nakładczy stosowany jest przede wszystkim przez firmy przetwórcze z kapitałem zagranicznym, w tym udziałowców Animexu i Sokołowa. Ale konkretnych liczb nie przedstawił.
– Skoro nie wiemy, ile jest gospodarstw w Polsce produkujących w tym systemie i jaki to jest rząd wielkości, to jak mamy zaradzić na pojawiające się problemy? Skąd rząd ma wiedzieć, w którą stronę pójść – ograniczania czy wzmacniania tego sytemu? – pytała Dorota Niedziela, wytykając resortowi rolnictwa brak wiedzy w tym zakresie.
Kamila Szałaj
CO TO JEST TUCZ NAKŁADCZY
Podpisujesz umowę z Przedsiębiorstwem, ono zapewnia prosięta, opiekę weterynaryjną, paszę i wiedzę oraz zobowiązuje się do odbioru tuczników. Na podstawie kontraktu polski hodowca otrzymuje określoną w umowie cenę za tucznika lub za miejsce tuczowe.