W ubiegłym tygodniu ożyła debata na temat spożycia produktów pochodzenia zwierzęcego – podaje EURACTIV.pl. Burmistrz Lyonu wycofał z miejskich stołówek potrawy mięsne, a europosłanka Zielonych Sylwia Spurek zaproponowała m.in. wprowadzenie zakazu reklamowania mięsa. Obie inicjatywy wywołały kontrowersje.
Głosy w dyskusji na temat ograniczenia konsumpcji mięsa odwołują się do różnych kwestii – od obaw o przyszłość rolników i ograniczenia wolnego wyboru po aspekty klimatyczne czy dobro zwierząt. Unia Europejska natomiast chce osiągać cele klimatyczne m.in. poprzez zmniejszenie spożycia czerwonego mięsa wśród mieszkańców Wspólnoty, jednak nie zaprzestaje jego promocji.
Szkoły bez mięsa
Gregory Doucet, reprezentujący partię Zielonych burmistrz Lyonu, zdecydował w ubiegłym tygodniu, że oferta stołówek w miejskich szkołach nie będzie uwzględniała posiłków mięsnych. Gerald Darmanin, minister spraw wewnętrznych Francji, nazwał tę decyzję „niedopuszczalną obrazą” dla francuskich rolników, a minister rolnictwa Julien Denormandie poprosił, by „nie nakładać ideologii na talerze dzieci”.
Jednak – jak stwierdził burmistrz – najważniejszym argumentem nie było narzucenie uczniom diety wegańskiej, tylko usprawnienie usługi w czasie pandemii COVID-19. Dodatkowo jego poprzednik z partii prawicowej miał zastosować te same rozwiązania na początku kryzysu.
Mimo że w Lyonie czasowe ograniczenia doprowadziły do oburzenia niektórych grup – w tym do protestów rolników – istnieją szkoły, w których uczniowie już od wielu lat nie jedzą produktów mięsnych. W 2015 r. prywatna szkoła MUSE z Kalifornii stała się pierwszą placówką edukacyjną w Stanach Zjednoczonych, w której menu stołówkowe składało się z posiłków opartych jedynie na produktach pochodzenia roślinnego.
Początkowo rodzice niemal połowy uczniów przenieśli swoje dzieci do innych szkół w obawie o ich zdrowie. Dyrektor szkoły w rozmowie z dziennikiem „Guardian” powiedział wtedy, że zawsze w przypadku takich decyzji należy się spodziewać konfrontacji popartej – jak stwierdził – nie faktami, lecz dezinformacją.
Szkolny wegetarianizm nie jest jednak nowością. Już na początku XX w. w Wielkiej Brytanii powstała szkoła St Christopher. Jedną z zasad, na których założyciele oparli jej funkcjonowanie było poszanowanie dla „wszystkich ras i religii” oraz wegetarianizm.
Tolerancja dla wszystkich wyznań – ale także osób z różnymi zdrowotnymi uwarunkowaniami dotyczącymi diety – była jednym z trzech argumentów dyrektorki brytyjskiej Swan School, gdzie uczniowie mają dostęp tylko do dań wegetariańskich. Do pozytywów Kay Wood zaliczyła również możliwość zapewnienia „lepszej jakości posiłków za te same pieniądze” i większe korzyści dla środowiska.
Podobne propozycje przedstawiły dwa lata temu radne warszawskiej dzielnicy Ochota – Sylwia Mróz, Agata Solecka i Anita Szymańska, a do prezydenta Warszawy Rafała Trzaskowskiego apelował w tej sprawie także radny Marek Szolc. Wspólnym elementem inicjatyw było wprowadzenie dnia posiłków wegetariańskich w stołecznych szkołach, tak by przede wszystkim weganie i wegetarianie nie czuli się dyskryminowani.
Władze zarówno dzielnicy, jak i miasta odpowiedziały, że takie decyzje należą do rodziców, a w niektórych warszawskich placówkach uczniowie mogą wybierać między mięsnymi i bez mięsnymi daniami.
Nakazy, zakazy czy zachęty?
Spór o to, kto powinien decydować o nawykach żywieniowych dotyczy także propozycji europosłanki Sylwii Spurek. Członkini Parlamentu Europejskiego przedstawiła plan pt. „Piątka dla branży roślinnej”, który zakłada m.in. wprowadzenie zakazu reklam mięsa, mleka i jaj, powołanie funduszu promocji weganizmu oraz uzupełnienie programów edukacji – począwszy od przedszkola – o zajęcia na temat klimatu i praw zwierząt.
Europosłanka uważa, że nie powinno się reklamować produktów uznawanych za szkodliwe dla zdrowia ludzi, których wytwarzanie ponadto przyspiesza negatywne zmiany klimatyczne oraz wiąże się z cierpieniem zwierząt.
Jaki powiedziała Sylwia Spurek w rozmowie z EURACTIV.pl jej pomysł „jest dopiero początkiem debaty o zmianach, które musi przejść współczesny przemysł rolny. To będą duże zmiany, bo dotyczą milionów obywateli i obywatelek Unii Europejskiej”. „Uważam, że rolą polityków i polityczek w tak szczególnym momencie jest przesuwanie granic debaty i wprowadzanie do niej ważnych tematów” – dodała nasza rozmówczyni.
Debata publiczna na temat tej inicjatywy skupia się na dwóch głównych nurtach. Pierwszy z nich reprezentują osoby, które uważają, że spożywanie produktów pochodzenia zwierzęcego jest zdrowe, a zakazy w tym zakresie są zbytnią ingerencją w styl życia obywateli i dodatkowo mogą wpłynąć niszcząco na polskich rolników.
Po drugiej stronie są zwolennicy wykluczenia mięsa z diet – oni uznają propozycje oraz argumenty europarlamentarzystki za oczywiste i naturalne. Przewidują także, że w miarę upływu czasu coraz więcej Polek i Polaków przekona się do odejścia od produktów pochodzenia zwierzęcego.
Czynnikiem charakterystycznym dla każdej dyskusji dotyczącej spożywania mięsa i weganizmu są często skrajne emocje. Socjolożka Jana Rückert-John w wywiadzie dla Deutsche Welle podjęła próbę wytłumaczenia intensywnych reakcji w odpowiedzi na propozycje systemowego ograniczania spożycia mięsa i zauważyła, że „żywienie jest postrzegane jako jedna z ostatnich ostoi prywatności, w którą nikt nie ma prawa ingerować”. A mięso stanowi istotny element tej sfery, bo jest w dodatku wyznacznikiem dobrobytu.
Podobny trend w nastawieniu społeczeństwa do zmiany przyzwyczajeń zauważa także Sylwia Spurek. „Kontrowersje budził prawny nakaz zapinania pasów w samochodzie, zakaz palenia w miejscach publicznych, a nawet zakaz stosowania kar cielesnych wobec dzieci. Ale jak pokazała historia, wprowadzenie tych zakazów do systemów prawnych miało także wymiar edukacyjny, zmieniło sposób myślenia o bezpieczeństwie, zdrowiu, prawach człowieka” – podkreśliła europosłanka.
Ponadto – w opinii Spurek – napięcia wokół podobnych inicjatyw zwiększają również „wieloletnie zaniechania” i „zamiatanie problemów pod dywan” przez decydentów politycznych. „Jeżeli nie chcemy popełnić tych samych błędów, które popełnia nasze pokolenie i błędów, które popełniło pokolenie naszych rodziców, to musimy zainwestować w edukację, ale to wymaga politycznej odwagi i politycznej woli do takich działań” – zaznaczyła członkini grupy Zielonych.
Ideologia czy strategia poparta faktami?
Istnieje powszechne przekonanie, że – jak napisał na Twitterze minister rolnictwa Grzegorz Puda – „mięso, mleko, nabiał to pełne cennych składników odżywczych produkty”. Z kolei Sylwia Spurek wskazuje, że „posiadamy ogromną wiedzę na temat korelacji spożycia mleka i nabiału z chorobą Parkinsona, rakiem prostaty i rakiem piersi”.
Komisja EAT działająca przy czasopiśmie naukowym Lancet, która rozważa sposoby odżywiania w kontekście zarówno ekologii, jak i zdrowia, wyjaśnia, że „zdrowa dieta […] składa się w większości z różnorodnych produktów pochodzenia roślinnego oraz z małej ilości produktów pochodzenia zwierzęcego”.
By w skali globalnej dopasować nawyki ludzi do optymalnej – według specjalistów Lancet – diety, należałoby o połowę zwiększyć spożycie produktów z grupy wymienionej jako pierwsza oraz o połowę zmniejszyć spożycie produktów z grupy drugiej.
Gdyby doszło do powszechnej zmiany nawyków żywieniowych – zgodnie z przedstawionymi szacunkami – nawet 11 milionów osób rocznie miałoby szansę na dłuższe życie. Chociaż niektórzy badacze nie zgadzają się, że usunięcie mięsa – szczególnie czerwonego – z diety ma znaczący wpływ na poprawę zdrowia. W 2015 r. Światowa Organizacja Zdrowia uznała, że nadmierne spożycie produktów mięsnych może być przyczyną zmian nowotworowych.
Natomiast na początku 2020 r. europejski oddział Greenpeace’u poinformował, że by ograniczyć wkład rolnictwa w negatywne skutki klimatyczne, spożycie mięsa w Unii Europejskiej musi spaść o 71 proc. do 2030 r. oraz o 81 proc. do 2050 r. (w odniesieniu do danych FAO z 2017 r. przedstawionych poniżej).
Jak tłumaczą twórcy portalu Nauka o klimacie, największy wpływ na zmiany klimatyczne ma tzw. długi cień hodowli, który obejmuje „emisje gazów cieplarnianych pochodzących z układów trawiennych bydła”, ale również – stanowiące większość – te związane z realizowaniem łańcucha dostaw czy wylesianiem obszarów, by produkować na nich paszę dla zwierząt.
Unia Europejska na rzecz zdrowia, klimatu i producentów mięsa
W ostatnich latach instytucje europejskie często finansowały kampanie promocyjne mięsa. W 2015 r. wystartował projekt „Smacznego, to z Europy”. Jego celem było zwiększenie atrakcyjności europejskich produktów rolnych w UE i państwach trzecich. W ramach tego programu finansowanie ich promocji miało zwiększyć się “z 61 mln euro w 2013 r. do 200 mln euro w 2019 r.”. Duża część funduszy trafiła do branży mięsnej.
Na przykład w 2016 r. w celu promocji wieprzowiny zatwierdzono projekt Pork lovers Europe. Jego autorzy zaznaczali, że spożycie tego rodzaju mięsa w UE spadło w okresie od 2008 r. do 2015 r. o 0.8 kg na mieszkańca (z odpowiednio 41,7 kg do 40,9 kg). Podkreślali także, że „ważne jest, by promować wieprzowinę i przywrócić konsumentom pewność”, którą mógł zachwiać np. raport WHO na temat rakotwórczości mięsa.
Natomiast w 2019 r. swój początek miała kampania Proud of EU Beef, w ramach której przygotowano spoty reklamowe, zachęcające do spożywania wołowiny pod hasłem “become a beefatarian”. Twórcy strategii wyjaśniali, że istnieje potrzeba poprawy opinii o czerwonym mięsie, ponieważ konsumenci rezygnują z jego zakupu z powodu „różnego rodzaju informacji prezentowanych ostatnimi czasy”.
Według krytyków, promocja mięsa jest zaprzeczeniem unijnych celów klimatycznych oraz zdrowotnych – czyli strategii „Od pola do stołu” oraz „Europejskiego planu walki z rakiem”, w których potwierdza się znaczenie uwzględnienia w diecie mniejszej ilości produktów pochodzenia zwierzęcego.
Sylwia Spurek zwraca uwagę, że instytucje unijne nie tylko promują produkty pochodzenia zwierzęcego, ale również nie wspierają branży roślinnej. „Największe startupy roślinne powstają za oceanem, a nie w Europie. Jeżeli Unia Europejska ma ambicje być liderką zielonej transformacji, to nie może dalej stawiać na mięso i mleko. Musi postawić na rozwój branży roślinnej”, dlatego zdaniem europosłanki potrzeba „funduszy na dopłaty do takiej produkcji, funduszy na promocję takich produktów i funduszy wspierających badania i rozwój takiej branży”.
„Dla mnie jest oczywiste, że wraz z konieczną redukcją popytu na mięso i mleko musimy zapewnić dostęp do alternatyw dla tych produktów. Krok po kroku muszą znikać z półek produkty, które szkodzą, a w ich miejsce – wchodzić produkty, które są przyjazne dla klimatu, tworzone z zachowaniem bioróżnorodności i etyczne. Niestety w tej kwestii Komisja Europejska wydaje się być sparaliżowana strachem przed opinią wielkiego lobby” – podsumowała unijne działania europarlamentarzystka.
Ile mięsa jemy?
Zgodnie z analizą portalu Our World In Data przeprowadzoną na podstawie danych Organizacji Narodów Zjednoczonych do spraw Wyżywienia i Rolnictwa (FAO), w 2017 r. najwięcej mięsa w UE spożywali Hiszpanie – 100,25 kg na osobę rocznie.
Na drugim miejscu znalazła się Portugalia (94,06 kg), a za nią uplasowały się Polska (88,7 kg) oraz Niemcy (87,78 kg). Na końcu unijnej listy znaleźli się Bułgarzy (58,31 kg) i Słowacy (59,34 kg).
Dla porównania największa ilość spożywanego mięsa w skali światowej wynosi ponad 120 kg (w tej grupie jest np. Hongkong, Stany Zjednoczone, Australia), a najniższe wyniki – np. w Indiach, Bangladeszu czy Etiopii – nie przekraczają 5 kg.
Jak zaznaczają twórcy analizy spożycie mięsa jest największe w krajach o wysokich dochodach, a średnia światowej konsumpcji mięsa wzrosła od 1961 r. o około 20 kg. Jednak dwa lata temu produkcja mięsa spadła, a trend utrzymał się w roku pandemicznym.
Jednym z najwyraźniejszych przykładów wpływu pandemii COVID-19 na spożycie mięsa jest Argentyna, gdzie w 2020 r. za produkty mięsne trzeba było zapłacić nawet cztery razy więcej niż trzy lata wcześniej.
Spadło też minimalne wynagrodzenie Argentyńczyków, a w związku z tym mogli oni kupić mniej takich produktów. W ten sposób osiągnięto jeden z najniższych poziomów konsumpcji mięsa w historii południowoamerykańskiego państwa.
To paradoks, ponieważ Argentyna – jak pisze „El Pais” – należy do największych na świecie producentów wołowiny. W ubiegłym roku kraj ten sprzedał za granicę rekordową ilość wołowiny w całej historii – 900 tys. ton o wartości 2,7 mld. dol. To 6,5 proc. więcej niż w 2019 r., wynika z danych Izby Przemysłu i Handlu Mięsem (CICCRA). Większość trafia do Chin.