W najbliższych latach sytuacja na rynku środków ochrony roślin zmieni się znacząco. Za sprawą przepisów unijnych wycofywane są kolejne substancje aktywne, co w dłuższej perspektywie może okazać się niekorzystne dla producentów rolnych. Również konsumenci odczują skutki tych zmian, ponieważ długofalowe efekty ograniczeń, dotyczących wszystkich państw członkowskich UE, będą miały wpływ na sytuację na rynku rolno-spożywczym.
Jedną z substancji aktywnych, która zgodnie z art. 4 rozporządzenia wykonawczego Komisji (UE) 2018/1865 z 28 listopada 2018 r. nie otrzymała odnowienia zezwolenia, jest propikonazol. To związek z grupy triazoli, którego atutem jest zwalczanie szerokiego spektrum patogenów. Substancja ta ma odmienny mechanizm oddziaływania na sprawców chorób niż np. strobiluryny, dzięki czemu zwiększa skuteczność eliminacji patogenów i ogranicza powstawanie odporności. Ponieważ propikonazol uzupełnia i wzmacnia działanie innych fungicydów, a ponadto może być mieszany właściwie ze wszystkimi preparatami grzybobójczymi, stanowi doskonały komponent wielu zabiegów. Jego kolejną zaletą jest fakt, że można go aplikować nawet we wczesnych fazach rozwojowych roślin.
Na polskim rynku propikonazol występuje zarówno w postaci preparatów jednoskładnikowych, jak i kilkuskładnikowych. Z informacji opublikowanych przez Ministerstwo Rolnictwa wynika, że 19 października 2019 roku kończy się okres sprzedaży i dystrybucji produktów zawierających propikonazol, natomiast rolnicy mają czas na zużycie posiadanych zapasów tych środków ochrony roślin do 19 marca 2020 roku.
O przyczynach i prawdopodobnych skutkach wycofywania z rynku substancji aktywnych opowiedział Mariusz Michalski, Regionalny Dyrektor Sprzedaży – Polska Wschód w firmie INNVIGO.
– Z czego wynikają zmiany na rynku środków ochrony roślin?
– Taka jest polityka unijna. Bada się substancje, a jeśli nie spełniają różnych kryteriów: bezpieczeństwa, wpływu na zdrowie, pozostałości, podejmowana jest decyzja, że mogą stanowić potencjalne zagrożenie dla użytkowników końcowych – czyli konsumentów spożywających pieczywo czy owoce, w przypadku których dana substancja była stosowana na etapie uprawy. Obecnie urzędnicy unijni są nastawieni bardzo prokonsumencko.
– Czy we wszystkich przypadkach takie działania są zasadne?
– W przeszłości chodziło przede wszystkim o substancje, które należało wycofać, ponieważ zanieczyszczały wody gruntowe, zalegały w nich lub w glebie oraz miały negatywny wpływ na drobnoustroje i środowisko. To trzeba bezwzględnie eliminować. Teraz dostępne są dużo dokładniejsze metody badań. Niekiedy wyniki wskazują na niepożądane działanie określonych substancji w stosunku do organizmów żywych, a przede wszystkim w odniesieniu do człowieka. Dlatego decyzje o ich wycofywaniu podejmuje się częściej niż kiedyś.
– Czy obecność pozostałości w produktach rolnych stanowi ryzyko dla konsumentów?
– Temat ten jest ostatnio bardzo medialny – natomiast w rzeczywistości pozostałości badanych i prawidłowo stosowanych środków ochrony roślin są najczęściej marginalne i nie przekraczają ustalonych norm. Dzisiaj niestety nie da się prowadzić produkcji rolnej bez chemii. Jeśli chce się jeść zdrowo, to jednak chemia jest nieodzowna. Uważam, że czasem bezpieczniejsze są dozwolone pozostałości substancji aktywnej – przebadanej, o której wiemy, jak się zachowuje w organizmach żywych, po jakim czasie powinna zniknąć, ma określone tzw. pozostałości bezpieczne – niż np. mykotoksyny, jakie bardzo często zjadamy nieświadomie z nadpsutymi owocami czy produktami zbożowymi. Nie zdajemy sobie sprawy, ile ich jest w takim produkcie. Na pewno są to dużo silniejsze trucizny.
– Skąd użytkownicy mogą czerpać informacje o ewentualnej szkodliwości substancji?
– Każdy może sprawdzić, jaka jest dawka LD50, określająca poziom toksyczności dla organizmów żywych poszczególnych substancji aktywnych, stosowanych w środkach ochrony roślin. Dla każdej substancji LD50 podane jest w karcie charakterystyki. Wspomniany propikonazol ma LD50 > 2000 mg/kg m.c. A poziom toksyczności mykotoksyn to z reguły już kilkadziesiąt mg/kg m.c. Natomiast aflatoksyna – bardzo często występująca mykotoksyna, produkowana przez grzyby z rodzaju Aspergillus – ma LD50 na poziomie 1 mg/kg m.c., czyli jest 2000 razy silniejsza niż propikonazol. Im niższa wartość LD50, tym substancja jest bardziej trująca, ponieważ jej mniejsza ilość stanowi dawkę śmiertelną. Wiadomo, że środków ochrony roślin nikt nie spożywa bezpośrednio. A owoce czy warzywa zaatakowane przez grzyby niestety często zjadamy zupełnie nieświadomie. Nie widzimy grzybni, która rozwinęła się w takim owocu, i nie wiemy, ile jest w nim trucizny.
– Czy INNVIGO oferuje preparaty zawierające propikonazol?
– W ubiegłym roku zarejestrowaliśmy nowy produkt, jeden z naszych trójskładnikowych fungicydów – Harcer 425 EC. To unikalna kombinacja wysokich dawek trzech bardzo mocnych triazoli: difenokonazolu, propikonazolu i tebukonazolu. Występuje tu efekt wzajemnego wspomagania się, więc jeżeli jeden z tych triazoli ma lukę na daną chorobę, to z pewnością drugi lub trzeci go uzupełnia. Nie ma obecnie innego takiego produktu na rynku. Rolnicy otrzymali skuteczny, wygodny do zastosowania preparat – nie trzeba nic mieszać ani dodawać. Jednak, ze względu na zawartość propikonazolu, mają jeszcze tylko rok, aby z niego skorzystać. W portfolio INNVIGO są też produkty Weto 250 EC i Propico 250 EC, zawierające tylko propikonazol.
– Jakie będą konsekwencje wycofania produktów zawierających propikonazol?
– Propikonazol jest jednym z triazoli, który traci zezwolenia, ale są jeszcze inne triazole na rynku. W naszej ofercie mamy np. difenokonazol czy tebukonazol. Na razie zmniejszy się więc paleta produktów, których rolnik może używać.
– Czy w dłuższej perspektywie może przynieść to negatywne skutki?
– Dzisiaj, wbrew pozorom, to jeszcze nie jest duży problem, bo można zastąpić jedną substancję innymi. Jednak jeżeli będą wycofywane kolejne triazole, powstanie zagrożenie, że zostaną dwa lub trzy tzw. bezpieczne, ale opatentowane i produkowane przez potentatów, co może spowodować, że środki ochrony roślin bardzo podrożeją. Z tego powodu wzrosną potem ceny płodów rolnych, czyli konsument będzie płacił więcej za jedzenie.
– W jaki jeszcze sposób zmiany te mogą wpłynąć na produkcję rolną?
– Jeżeli będziemy mieli do czynienia z dwiema czy trzema substancjami z grupy triazoli, może to również rodzić konsekwencje w postaci powstawania odporności. Dzisiaj rolnik ma do wyboru kilka różnych triazoli i stosuje je naprzemiennie, więc problem odporności na triazole w przypadku niektórych chorób jest ograniczony. Natomiast jeżeli zostaną dwie, trzy substancje na rynku, to presja na powstawanie odporności może być bardzo duża, a skuteczność tych substancji może spadać po kilku latach. Wtedy będziemy musieli podnosić dawki, czyli będą wyższe pozostałości.
– Czy możliwe są inne rozwiązania, żeby zadbać o bezpieczne stosowanie środków ochrony roślin i unikać pozostałości?
– Można by regulować kwestie pozostałości w zupełnie inny sposób, np. przestrzeganiem dawek, pilnowaniem okresów karencji, kontrolami, badaniami i analizami produktów, które trafiają do przetwórstwa. Jeżeli byłoby systemowe rozwiązanie, czyli kompleksowa kontrola płodów rolnych pod kątem pozostałości, to użytkownicy musieliby stosować środki ochrony roślin zgodnie z etykietą. Obserwujemy, jak stopniowo wzrasta świadomość rolników, którzy badają swoje produkty i mają na to certyfikat. Potwierdza to przykład jednego z laboratoriów, które kiedyś wykonywało rocznie kilkadziesiąt analiz pod kątem obecności pozostałości, w tym przypadku w jabłkach – potem nastąpił skok do kilkuset, a w ubiegłym roku zlecono już 1700 takich badań. Czyli producenci rolni coraz częściej chcą mieć pewność, że zabiegi, które wykonują, nie wiążą się z ryzykiem wystąpienia pozostałości, a towar dopuszczony do handlu jest bezpieczny dla konsumentów.
Redakcja AgroNews, fot. Kamila Szałaj